Wystawy - Wystawy 2003

>> czerwiec 2003 Renata Pieczonka
Recenzja
Dobry słoneczny wiatr
Sztuki plastyczne, czy chcemy uznać to czy nie, operują pewną ograniczoną (na nieszczęście) gamą symboli i tematów. Pomimo tego, że cywilizacja rozwija się, pakiet tych przedstawień wcale się nie zwiększa. I tak będzie zawsze!
Sztukę i jej historię tworzą artyści. Artysta zaś jest indywidualnością i to on przetwarzając każdy z tych tematów i dostosowując go do swych czasów i potrzeb zmienia niedostrzegalnie nasze widzenie świata. Czasami jednak dzieło sztuki uderza w widza mocnym, pulsującym impulsem. Tak jest z obrazami Renaty Pieczonki. Wchodząc samotnie w białe ściany galerii najlepiej i najpełniej można odczuć wszystko to, co artystka chciała nam swymi obrazami przekazać. Nagle stoimy pośrodku sali owiani wiatrem słonecznej, dobrej energii. Na nasze ramiona spływają słoneczne promienie, a światło bijące z płócien radośnie pieści oczy. Z obrazów emanuje spokój i uporządkowanie.
Obrazy, pomimo swej jednorodności symbolicznej i interpretacyjnej, przyciągają widza i "zmuszają" - każdy z osobna - do kontemplacji. Renata Pieczonka operuje kwiatem jako symbolem, umieszczając go centralnie w obrazie, a poprzez nadanie mu świetlistości upodabnia do słońca. W ten sposób gromadzi w swoich płótnach potężną dobrą energię, która jednocześnie zdaje się z nich uciekać. Obrazy Renaty Pieczonki są i realistyczne i jednocześnie abstrakcyjne. Nasuwa się tutaj porównanie do Nenufarów Maneta. Niektórzy historycy sztuki uważają je za pierwsze obrazy abstrakcyjne. Jednak tam i tutaj chodzi artyście o zupełnie co innego.
Renata Pieczonka wystawiła jednocześnie swoje rysunki. Zauważamy je jednak znacznie później. Dopiero gdy odwrócimy głowę w kierunku wyjścia z galerii, widzimy pięć wiszących obok siebie kartonów. W tych rysowanych czarnym tuszem rycinach tez najważniejsze jest światło. Nadaje ono kształty rysowanym przedmiotom. Szczególnie wyraźne przesłanie ma praca przedstawiająca okno przysłonięte odklejającym się papierem. Przez szczeliny wkrada się światło i rozjaśnia pomieszczenie. Artystka rysując z żabiej perspektywy, spod stołu przesłaniającego dół kartonu mówi do nas: "Parzcie, jaki mało ważny jest nasz świat bez słońca".
W ciemności można się schować, ale żyć tam człowiekowi nie sposób. Polecam serdecznie obejrzenie tej interesującej wystawy.
Bogusław M. Borawski
galeria

>> lipiec 2003 Vlepki
Z początkiem lat dziewięćdziesiątych narodził się w Polsce spontaniczny ruch. Zapoczątkowany w Warszawie, szybko ogarnął swoim wpływem Łódź, Bydgoszcz, Częstochowę, Wrocław, a potem cały kraj. Specyficzne hobby, jakim było tworzenie i rozmieszczanie w środkach komunikacji miejskiej naklejek o dadaistycznej lub anarchistycznej treści, zabił niezłego ćwieka ludności Polski. Przywykła do sztywnych szuflad i kultur władza nie wiedziała, jak vlepkarzy traktować. Marketingowcy nie mogli nowej kultury wykorzystać w reklamie: wszelkie próby podszywania się pod vlepkarzy przez firmy takie jak Pepsico i Opycha były natychmiastowo wyśmiewane.
Sami vlepkarze nie są zgodni co do nazywania ich działalności. Jedni określają vlepkę środkiem sztuki, bo wymaga tworzenia i eksploatowania formy aż do momentu wyczerpania jej możliwości. Inni odrzucają taką kwalifikację, nazywając vlepkę metodą walki, bronią upchniętych we własnościowe kategorie ludzi z miast. Jeszcze inni mówią o destrukcji, absurdalnym chaosie mającym zaskoczyć ludność i wprowadzić pole do nowego tworzenia, albo po prostu formie lektury służącej pasażerom tramwajów lub autobusów.
Źródeł vlepki upatruje się w warszawskich "motylkach", mini-plakatach propagandowych rozlepianych w czasie okupacji hitlerowskiej przez podległą AK grupę "Wawer". Podobną metodę upatrzyła w latach osiemdziesiątych XX wieku Pomarańczowa Alternatywa w walce z władzą PZPR. Inspiratorem wyśmiewania się z absurdów propagandy PZPR za pomocą takich form był artysta Leszek Przyjemski i jego Przytakująca Galeria Tak. Naklejka jako środek przekazu stosowana jest też od wielu lat w różnych krajach Europy, jednak nie jest to zjawisko porównywalne z fenomenem vlepki w Polsce.
Czy forma samoprzylepna pozostawia jeszcze jakieś pole do rozwoju? Czy można jeszcze coś więcej powiedzieć przez naklejkę? Wielu już stwierdziło, że nie i odwróciło się w stronę innych form działalności. My spróbujemy jeszcze raz udowodnić, że ta forma nie została jeszcze do końca rozwinięta.
(Słowami wieszcza Człowieka Banana mówiąc - ZALEPIMY BABILON).
galeria

>> grudzień 2003 Jarek Szwoch
Absolwent ASP w Gdańsku - grafika użytkowa. Prezentacja w Galerii Prawdziwej Sztuki im. Andrzeja Legusa przedstawia prace wykonane techniką sitodruku. Ten sposób przekazu zgłębiam od czterech lat. Początkowo do pracy w tej technice zainspirowali mnie: Rauschenberg i Warhol.
Obecnie na moją twórczość ma wpływ głównie obserwacja współczesnych mediów, szczególnie TV i internetu. Widzę tam wiele ważnych informacji, które mieszając się z bełkotem dają chaos. Pojawia się to również w moich sitodrukach. Chciałbym, aby mówiły one o wolności wyboru obrazów i dźwięków. Wiele pracy poświęcam animacji fotograficznej, co znalazło odzwierciedlenie w klipie zespołu "Mordy". Zapraszam na moją stronę internetową: www.max.artportal.pl
Recenzja
AROSŁAW SZWOCH - grafika
Wernisaż Jarosława Szwocha
Dla podróżujących w oparach Internetu wyłowienie interesującej informacji nie jest problemem. To tylko kwestia szu-kania i umiejętności manualnych. "Czas, to cyberprzestrzeń" - głosi jeden z napisów na wlepkach. Pojawiły się nawet książki typu "Mężczyźni pochodzą z cyberprzestrzeni" (Men are from Cyberspace" lub "Jak rozpoznać uzależnienie od internetu i jak się od tego uwolnić" (How to Recognize Internet Addiction and a Wanning Strategy for Recovery) i tym podobne tytuły świadczące o skali zjawiska. Tak gorzej jest z surfujacymi, kiedy nie potrafią odróżnić realnego świata od tego wirtualnego, a informacji prawdziwej nie odróżniają od zmyślonej.
Jarosław Szwoch posługuje się obrazami mówiącymi o tym zjawisku z wyczuciem. Wydobywa z nich przy pomocy jednej z najstarszych technik fotograficznych - sitodruku - to co najistotniejsze. Parafrazując plastycznie dokonania Warchola przetwarza je na język bardziej współczesny. Obrazy stwarzane przez artystę są wieloznaczne. Chociaż wśród przedstawionych w galerii jest i taki, który jednoznacznie określa treść: papież trzymający krzyż i żołnierz z karabinem stojący jakby naprzeciw siebie oraz komentarz w postaci fragmentu gazetowego tekstu "wiara łączy ludzi".
Prace Jarosława Szwocha są wybitnie antymilitarne. Widać to było również podczas projekcji filmu towarzyszącego koncertowi "Pink Freud" oraz w klipie zespołu "Mordy", który artysta przedstawił przed koncertem. Tam też widać było wyraźnie nawiązanie do obrazu amerykańskiego czasu Warchola.
Wystawa bardzo ciekawa, obrazująca jeden z kierunków realistycznych w polskiej sztuce współczesnej. Sukces wystawy jest tym większy, że już podczas wernisażu znaleźli się nabywcy przedstawionych prac.
Bogusław M. Borawski
"Tygodnik Olecki" nr 50(311) z dnia 10 grudnia 2003 r.
galeria

>> wrzesień 2003 Anioły
To ON, BÓG, najpierw wymyślił anioły i duchy niebiańskie. Myśl była działaniem, które wychodziło ze słowa, a było wprowadzone w życie przez Ducha Świętego. W ten sposób stworzone zostały kolejne Światła podległe światłu pierwszemu. Otaczają one pierwszą przyczynę wszystkiego, ale ofiarowują też coś znacznie cenniejszego, niż tylko wychwalanie Boga w pieśniach. Mogą bowiem wysyłać z siebie najczystsze światło. Promieniują w najróżniejszy sposób, w zależności albo od swej istoty albo od posiadanej rangi.
JULITA JAROSZUK
Urodzona 9.03.1978 r. w Dąbrowie Białostockiej. Obecnie jest mieszkanką Michałowa. W 1998 r. ukończyła Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Supraślu. Przez rok studiowała w Policealnym Studium Ikonograficznym w Bielsku Podlaskim. W 1999 r. zaczęła studia na Politechnice Białostockiej na wydziale architektury wnętrz. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem, tkaniną, drobnymi formami użytkowymi, a także poezją i muzyką.
Wystawy:
- 1998-Gminne Centrum Sportu i Rekreacji w Michałowie
- 1999-Muzeum w Bielsku Podlaskim
- 2000-Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury w Białymstoku
- 2000-Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Dąbrowie Białostockiej
- 2000-Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Lipsku
- 2002-"Gaj" - Klub Osiedlowy Spółdzielni Mieszkaniowej w Białymstoku
- 2003-Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury w Białymstoku
- 2003-Galeria"Pajęczarnia" w Olsztynie
- 2003-"Jubilat"- Klub Osiedlowy Spółdzielni Mieszkaniowej w Białymstoku
ANNA WALNA
Urodzona W Białymstoku 6.06.1968 r. Z zawodu jest instruktorem teatralnym, z zamiłowania plastykiem.
Udział w wystawach:
- Poznań-Galeria "Gołębnik"
- Kraków-Galeria " Na Placu"
- Białystok-Galeria "Obuch"
- Białystok-Galeria "Spodki"
- Białystok-Galeria Klubu "Jubilat"
Recenzja
"To ON, BÓG, najpierw wymyślił anioły i duchy niebiańskie, myśl była działaniem, które wychodziło ze słowa, a było wprowadzane w życie przez Ducha Świętego".
Anna Walna w katalogu wystawy
ANIOŁY
Gdybyśmy historię ludzkości prześledzili tylko przez pryzmat historii odkryć nauki, byłby to obraz niepełny. Bardzo często sztuka stawała się inspiracją do tych odkryć. Sztuka była często jako pierwsza w tym wyścigu. Była już w czasach, kiedy nauki w obecnym pojęciu tego słowa jeszcze nie było. W czasach prapoczątku sztuka była narzędziem bardzo użytecznym. Usługiwała religii, powalała żyć, a co najważniejsze - uciec w rozum, w abstrakcję. Prześcignąć zwierzęcych przodków.
Najbardziej zdominowaną przez ideologię kościoła sztuką stały się ikony. Przepiękne przedstawienia prawosławia. Otoczone kanonem, nie pozwalały artyście na zbytnie fantazjowanie. Prawdziwy jednak twórca, taki jak chociażby Uszakow, potrafił nawet w tak ciasnych ramach przedstawić uczucia porywające i wielkie.
Teraz, gdy sztuka wyszła z cerkwi i kościołów i stała się powszechniejsza w odbiorze, formuła bizantyjska, która zadowala się ożywieniem płaskiej powierzchni obrazu, okazuje się zbytecznym skrępowaniem.
Tak tworzą obie wystawiające w Galerii Prawdziwej Sztuki im. Andrzeja Legusa artystki: Julita Jaroszek i Anna Walna. Przemieszał się wspaniale ten ich świat wiedzy. Bardziej monumentalna jest Anna Walna - bardziej też nawiązanie do sztuki cerkiewnej u niej widać. Temat aniołów przekłada na dużych rozmiarów płótna. Te misternie pozszywane tkaniny mają jednocześnie jakąś bajkową lekkość i zwiewność. Nadawałyby się i do wnętrza kościoła, jak również do wnętrza domu. Nie ma w nich zmysłowości, może tylko zauroczenie barwą i witrażem. Przypominają mi też twórczość dekoracyjną secesji. Zresztą obie artystki wystawiły sztukę wybitnie dekoracyjną.
Radosna w swej twórczości jest Julita Jaroszek. Monumentalność ikon oraz doświadczenia Hasiora wykorzystuje w swych pracach znakomicie. Tworząc swoją jakąś dziwną i naturalną jednocześnie techniką nie przedstawia tylko Aniołów, tematami jej prac są atrybuty istnienia tych pozaziemskich istot. Z przekąsem i radośnie opowiada w obrazach historię tej niezwykłej nacji. Zdaje się jednocześnie mówić, że twarze aniołów są tak piękne, że lepiej ich nie malować. Mogłyby przecież widza swą pięknością oślepić. W większości obrazów pozostają więc one poza kadrem. Serdecznie polecam Państwu obejrzenie tej wystawy. Jednocześnie pragnę zwrócić uwagę na katalog zaprojektowany przez Zbyszka Terepkę. Jest on chyba najpiękniejszy ze wszystkich, które ta Galeria miała okazję wydać.
Rainer Maria Rilke
Patrzący
To anioł, co rycerzy w pół
chwytał Starego Testamentu.
Gdy ciała w walce się straszliwej
tak napinały jak cięciwy
Co ścięgna pod palcami czuł
niby hafianą moc napiętą.
Ten, kogo anioł ów pokona
(co nieraz od zapasów stroni),
wychodzi z głową podniesioną,
dumniejszy spod tej twardej dłoni,
która rzeźbiąco nań się łoży.
Laury mu skroni nie upiększą.
Chce zwyciężonym coraz srożej
być - przez potęgę coraz większą.
Bogusław Marek Borawski, Tygodnik Olecki
galeria

>> październik 2003 Marek Wajda
Wczesną wiosną 2001 r. jeden tydzień spędziłem w Marrakechu i jego okolicach. W ciągu dwudziestu paru godzin podróży samochodem przez pół Europy, a dalej samolotem (czego strasznie nie lubię), z szarej i zimnej rzeczywistości polskiego przedwiośnia przeniosłem się do całkiem innego świata. Kolory, zapach, dźwięki, zapachy, smaki, ludzie, światło - wszystko kompletnie inne, jeden wielki ornament działający na wszystkie zmysły z siłą co najmniej wodospadu. Jak wszędzie gdzie się ruszam, miałem zer sobą aparat fotograficzny i robiłem zdjęcia. Jak zawsze wyłącznie z własnej wewnętrznej potrzeby, bez żadnego konkretnego celu. Lawina informacji atakujących nas na każdym kroku, zmęczenie życiem codziennym, strach przed nowym i nieznanym - wszystko to powoduje, że zawsze jest coś, co w spojrzeniu na otaczającą nas rzeczywistość przeoczamy bezpowrotnie, przechodzimy obok i nie zauważamy. W Marrakechu miałem poczucie obcowania ze źródłem. Źródłem, które oczyszcza. teraz inaczej patrzę na świat. Znowu jakby więcej widzę.
Marek Wajda
Recenzja
MAREK WAJDA marrakech fotografia
Marrakech Chwila
Rewolucyjnym kierunkiem w sztuce XX wieku, chociaż niedocenianym przez krytykę, był hiperrealizm (fotorealizm). Okazało się bowiem, że obraz może spełniać rolę fotografii. Fotografia zaś zaczyna spełniać rolę szkicu, potrzebnego do jego namalowania. Z jednej strony zostało uznane coś, co do tej pory tworzyli domorośli "artyści" odwzorujący ze zdjęć treści swoich obrazów. Chociaż artystom technika ta była znana już w czasach impresjonizmu, a nawet wcześniej, gdyż już Courbet wykorzystywał fotografie do malowania swoich płócien.
Teraz jednak, zgodnie z doktryną hiperrealizmu, obraz spełnia rolę fotografii. To tak jak w impresjoniźmie chwilowe wrażenie odzwierciedla się na płótnie. Tam jednak, u Monet'a "Katedra w Rouen" drżała w słonecznym świetle, teraz na obrazach hiperrealistów zostało uwiecznione te kilkaset setnych sekundy kiedy odmyka się migawka aparatu fotograficznego. Zdjęcie zostaje odwzorowane ze wszelkimi szczegółami na płótnie. Czasami wielkość obrazu hiperealisty to trzy na cztery metry. To jedna strona medalu.
Jakie konsekwencje hiperrealizm niósł dla fotografii? Tutaj stało się odwrotnie. Okazało się, że fotografia nie musi spełniać roli dokumentu, być poprawna technicznie, a nawet stało się zbędne kadrowanie. Pojawiać się zaczęły fotografie rozmazane, nieostre, poruszone, niedoświetlone, o nierówno wywołanych kolorach. Fotografia stała się formą bardzo osobistej wypowiedzi artysty. Stało się też tak, jak zawsze dzieje się na początku rewolucji. Obok artystów pojawiło się tysiące "poliszyneli", którzy ze względu na brak talentu jak i warsztatu wytwarzali zdjęcia w tym duchu. Ich twory jednak można bardzo łatwo odróżnić od dzieł znaczących.
Warsztat i talent to coś co można zobaczyć od pierwszego, że tak powiem, wejrzenia! Fotografie Marka Wajdy z cyklu "Marrakech" są dokumentacją wrażenia, jakie obcy świat może wywrzeć na artyście. Zastał on tam, w Maroku, egzotyczny, ale raczej przyjazny świat. Świat ciekawy i kolorowy. Patrzymy na Marrakech opisany bardzo subiektywnie i dlatego bardzo prawdziwie. Obiektyw Marka Wajdy widzi rzeczy zwiewne, rejestruje temperaturę, szybkość przechodniów i zdarzeń. Rejestruje bezruch, gęstość wody i wiejący gdzieś w górze wiatr. Jego aparat widzi rzeczy, których nie zobaczy się w almanachach turystycznych. Opowiada o mieście, które żyje swoim życiem, na marginesie tego co pokaże nam przewodnik.
"Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila, jedna z tych ziemskich chwil proszonych, żeby trwały" - napisała Wiesława Szymborska. Patrząc na fotografie Marka Wajdy pojawia się pytanie, gdzie kończą się granice sztuki, gdzie zaczynają się granice poznania i zrozumienia? Czy język fotografii zaczyna być równie abstrakcyjny jak sztuka tańca, mowy czy słowa pisanego? Dlaczego staję bezradny i prostymi słowami nie mogę określić pierwszego wrażenia przed niektórymi dziełami sztuki?
Nagle, zdaje sobie sprawę, że Marek Wajda nie opisuje rzeczywistości, ale zastaną chwilę. Czasami ta rzeczywistość przepija się do mnie, ale na pewno odbieram ją zupełnie inaczej niż artysta. To ta wielopoziomowa rzeczywistość fotografii Marka Wajdy przyciąga do zdjęć i każe odkrywać ich treść ciągle od nowa. Artysta szuka wrażenia, a nie opisu. Te fotografie to coś w rodzaju szybkiego szkicu, który opowiada o podróży przez miasto. Zastane zbitki kolorów, skrawek czystego, obramowanego gzymsem dachu, nieba, światło wpadające do pasażu przez dach zrobiony z luźno ułożonych, bambusowych żerdzi. To są słoiki z nieokreślonymi substancjami lub ryby pod powierzchnią wody wyglądające jak rozrzucone liście. Jest nawet abstrakcyjny podpis artysty - zdjęcie przedstawiające nogi Marka Wajdy stąpające po przedziwnej, abstrakcyjnej posadzce. Zdjęcie opowiadające o zdziwieniu niezwykłą zbitką kolorów, a jednocześnie wykreowaną rzeczywistością.
Polecam Państwu bardzo serdecznie obejrzenie tej bardzo dobrej wystawy.
Bogusław M. Borawski
"Tygodnik Olecki" nr 45(306) z dnia 5 listopada 2003 r.
galeria